środa, 17 stycznia 2018

Rodzina


Jaki to piękny i drażliwy temat jednocześnie, bo jak ze wszystkim i tu są dwie strony medalu. Relacje w rodzinie bywają trudne, ale przy odrobinie dobrej woli i starań mogą jej poprawić. Hm, to chyba jeden z trudniejszym tematów, którymi się z Wami dzielę. Muszę przyznać, że wiele przeszłam i włożyłam mnóstwo energii by wszystko sobie poukładać. Zajęło mi to sporo czasu i nadal nad tym pracuję. Postanowiłam poukładać wszystkie sprawy z rodziną, zanim założę własną. Jak było u  mnie?

Nie rozmawialiśmy otwarcie, temat emocji nie był poruszany. W efekcie raniliśmy się wzajemnie. Kiedy moja siostra rozpoczęła terapię zaczęła głośno mówić o problemach i oczekiwała ode mnie wsparcia. A ja czułam się jakbym była między młotem a kowadłem, bo część rodziny prosiła mnie bym uciszyła jej emocje zaprzeczając wszystkiemu. Zostałam wciągnięta  w sam środek konfliktów, jakieś konfrontacje, przesłuchania. Chcąc wszystko naprawić stałam się swego rodzaju mediatorem między zwaśnionymi stronami, a jak wiecie ten po środku zawsze obrywa najbardziej. Kulminacja przyszła wraz z zaostrzającym się konfliktem między rodzicami. Opadłam z sił. Bardzo przez to ucierpiały moje relacje z najbliższymi. Jak miałam rozwijać się i bezpiecznie wchodzić w życie, gdy z każdej strony wyzierały problemy i nikt z nikim nie komunikował się jak trzeba, wszędzie coś zgrzytało, powietrze iskrzyło od napięć. W końcu i ja poszłam w ślady siostry i rozpoczęłam terapię. 

Być może nie zrobiłabym tego gdyby nie informacja od jednego z lekarzy, że moje problemy ze zdrowiem mogą mieć przyczynę w nadmiernej ilości stresu i problemach rodzinnych. To pchnęło mnie też w końcu w stronę psychologii. Ciągle chcę zrozumieć dlaczego pewne rzeczy przebiegały tak, a nie inaczej, chcę uniknąć podobnych błędów w przyszłości. Moja terapia trwała, odchodzili moi bliscy, ciągle wyłaziły na wierzch sprawy niezałatwione w przeszłości. Ile można znieść punktów krytycznych? Wyjechałam. Było zbyt dużo silnych emocji wokół, moja mama była w rozsypce i potrzebowała wsparcia, a ja nie miałam nawet siły żeby poradzić sobie sama ze sobą. Wracałam do Polski na chwilę i powoli składałam wszystkie elementy do kupy. To była mozolna praca, równie ciężka do fizyczny wysiłek, ale skoro wcześniej nie mówiło się o problemach to teraz urosły do rozmiaru góry lodowej, a każdy odpadający fragment zadawał bolesne ciosy i zabierał z trudem pozyskaną energię. Czułam się tu wycieńczona. Pierwsze tygodnie nowej podróży to zawsze czas na regenerację i wylizanie się z ran.

Nie wiem co będzie dalej, ale sporo mamy już za sobą. Kochamy się bardzo mocno, moja mama, moja siostra i jej dwie córki. Wcześniej zadawałyśmy sobie sporo cierpienia, które narastało. Dobrze, że to ciśnienie zostało uwolnione w kontrolowany sposób, bo kiedy zaczęłyśmy wyrzucać z siebie wszystkie skrywane emocje było gorąco. Nasza więź była silniejsza niż stare żale i łatwiej było nam ułożyć relacje we właściwy sposób. Nie będę ukrywać, to ciężka praca, ale to też jedyna droga do uzyskania emocjonalnego spokoju. W tych trudnych chwilach ustanawiania właściwego porządku korzystałyśmy z różnych źródeł wsparcia. Ja będąc za granicą zatrzymywałam się u rodzin zastępczych.


Dziś wiem jak ważna jest komunikacja oraz otwarte rozmowy o uczuciach. To doświadczenie mnie kosztowało fizycznie i psychicznie. Teraz już wiem, że problemów nie można chować, trzeba je rozwiązywać i o wszystkim mówić wprost. Często odkładamy trudne rozmowy, uciekamy od kłopotów i kumulujemy w sobie negatywne emocje, a to nas powoli niszczy od środka. 

Kochajmy się, bo życie jest za krótkie żeby odkładać to na potem. Mierzmy się z naszymi lękami, inaczej to czego się obawiamy ciągnie się za nami i zatruwa myśli, odbierając radość życia i kolejne pokolenia dostają niemiłą niespodziankę dziedziczenia rodzinnych problemów.


1 komentarz: