Zaglądam do szafy i widzę, że
sprzęt stomijny szybko topnieje, a ja jestem przecież na drugim końcu świata.
Trzeba działać. Tak, jestem dorosłą kobietą i radzę sobie, ale bez pomocy mamy
nie obędzie się w tej sytuacji. Jedno uporządkowane życie prowadzę w Polsce, z
lekarzami, ubezpieczeniem etc. Drugie wiodę tu i teraz, na Bali.
Oczywiście
następnego dnia mama dzwoni, melduje jak żołnierz, że zadanie wykonane a paczka
ze sprzętem stomijnym będzie u mnie za 3-4 dni. Mijały tak kolejne dni a paczki
nie było jednak widać. Po sprawdzeniu na stronie przewoźnika okazało się, że
utknęła w Urzędzie Celnym. No pięknie. Trzeba brać sprawy w swoje ręce i
odbić zakładnika. Na lotnisko Denpasar dotarłam dość szybko, gorzej z
załatwieniem sprawy. Na początek byłam przerzucana z rąk do rąk, od urzędnika
do urzędnika. Rozwiązanie problemu zajęło mi prawie 7 godzin. W sprawę byli
zaangażowani nawet lotniskowy lekarz i przedstawiciel przewoźnika. Finalnie
sprawę załatwiłam. Paczkę odebrałam po zapłaceniu kosmicznego podatku i
wyjaśnieniach, że jest to sprzęt niezbędny mi do życia. Jestem bogatsza o
wiedzę proceduralną nadawania paczek i po sprawdzeni na własnym grzbiecie
uczulam, że wysyłając taki sprzęt do Azji należy do środka dołączyć dokument od
lekarza prowadzącego z anglojęzyczną pieczęcią potwierdzającą właściciela
sprzętu. Dodatkowo za paczki o wartości ponad 100 USD nadanej przez firmę płaci
się podatek. Każdy kraj ma inne procedury i za każdym razem będąc w innym kraju
Azji mam różne przygody z odbiorem paczek. Przed nadaniem paczki trzeba
określić wartość przesyłki i zawartość. Na Sri Lance przy wyliczaniu sztuk ma
znaczenie ilość a nie wartość więc czasem lepiej podzielić przesyłkę na
mniejsze partie. Sprawdzaj, przeliczaj i zadbaj o ten list z
potwierdzeniem, mówi to Polak po szkodzie :)
W mojej paczce był jeden list, ale nie
taki, jakiego oczekiwali celnicy. Dostałam kartkę od mojej mamy z napisem
Kocham Cię. Co prawda mundurowych nie usatysfakcjonował, ale ja fruwałam z
radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz