Chiński rynek był dla mnie wielką atrakcją i
rozrywką. Ja sama również byłam
atrakcję, ale dla innych :) Zrobiłam sobie mnóstwo zdjęć z
lokalnymi mieszkańcami. Mało kto w ogóle interesuje się ich istnieniem, nie
wspominając już o tym, żeby ktoś próbował się o nich czegokolwiek dowiedzieć.
W moim przypadku było inaczej. Postanowiłam pokazać im
swoje zainteresowanie nimi oraz fascynację, której nie mogłam opanować. Cały
czas robiłam zdjęcia, śmiejąc się z
lokalnymi handlarzami. Cały rynek nagle zaczął krzyczeć i bić brawa. Wszyscy
wykazywali entuzjazm a moje zachowanie ewidentnie było dla nich czymś nowym i
stanowiło swojego rodzaju oderwanie o codziennej rutyny.
Idąc rynkiem nagle krzyknęłam, ponieważ przechodząc
przy jednym ze stoisk wyskoczyła z pojemnika w moim kierunku krewetka. Wokoło zapanował śmiech :D Nawet ja
zaśmiałam się sama z siebie. Później jeden z lokalnych handlarzy wypuścił w
moim kierunku rybę – dosłownie jak w grze, w którą grałam będąc dzieckiem.
Polegała ona na tym, aby nacisnąć żabie ogon po czym wyskakiwała do przodu.
Osoba, której żaba wyskoczyła najdalej wygrywała.
Później poznałam pana, który wytłumaczył mi wszystko o
produktach, które sprzedaje. Był to doskonały handlarz, który doskonale
wiedział jak się co gotuje, jakie co ma właściwości i w jaki sposób dany produkt wpływa na zdrowie.
Po prostu facet na medal! Wzorzec idealnego handlarza.
Jeżeli chce się coś sprzedać trzeba doskonale znać swój produkt i wiedzieć o
nim wszystko! Tylko wtedy jest się wiarygodnym. Przykłady takich osób powinny
być lekcją dla wielu osób, które oferując jakiś produkt nie mają o nim
zielonego pojęcia.
Dzięki niemu odkryłam lokalne lekarstwo na odporność.
Chodzi o specjalnie przygotowywany czosnek, który przez dwa tygodnie leży w
specjalnym urządzeniu przeznaczonym właśnie do tego rodzaju czosnku.
Jest to dość drogie urządzenie, ale ja dostałam
wyjątkową cenę :) Mam szczęście spotykać na swojej
drodze wyjątkowych ludzi. Później razem z Jose kupiłyśmy specjalne produkty do moich nowych przepisów kulinarnych. Ostatnio nauczyłam się gotować wiele
nowych potraw. Niestety nie znam na to polskich nazw, ale sama zaczynam się już
uczyć co można połączyć z czym, jak co smakuje i czy coś jest owocem czy
warzywem. To był naprawdę produktywny dzień. Nowe przepisy, nowe potrawy i nowa
wiedza. Jestem naprawdę wdzięczna rodzinie Ling za to, że otoczyła mnie swoją
troską i wysłała ze mną Jose, która mnie w to wszystko wprowadziła.