poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Kitesurfing

Opowiem Wam o mojej kolejnej wspaniałej, ekstremalnej przygodzie. Zawsze marzyłam o tym, aby spróbować kitesurfingu. W moim życiu doszło do wielu zawirowań, dlatego miałam początkowo sporo oporów, żeby zrealizować swój ambitny plan. Wychodzę jednak z założenia – „co się odwlecze, to nie uciecze” i po długim czasie oczekiwania, wreszcie udało mi się spełnić jedno z moich największych marzeń! 

Kitesurfing nie jest co prawda tanią pasją, jednak zdecydowanie wartą spróbowania. W Polsce istnieje kilka miejsc, w których można sprawdzić się w tym fantastycznym sporcie. Ja wybrałam się ze znajomymi na Półwysep Helski, a konkretnie do Chałup. Dla tak wielkiego śpiocha jak ja, pierwszym wyzwaniem było wstanie przed 7 rano. Początkowo miałam pewne obawy, jednak całość zaczęła się dość spokojnie – wprowadzeniem i teorią. Instruktor opowiedział nam o wietrze oraz funkcjonowaniu i rodzajach latawca. Następnie próbowaliśmy w odpowiedni sposób wzbić latawce w powietrze. Ich wielkość dobierano według wagi kursanta oraz siły wiatru. Następnie mieliśmy przerwę w szkoleniu, którą wykorzystałam na obiad. Powiem Wam, że nie tylko w moim ukochanym Sopocie, ale  również na Helu  jest sporo miejsc, gdzie można zjeść smaczną rybkę.

Niestety warunki pogodowe były mało sprzyjające i długo czekaliśmy na wiatr, który umożliwiłby nam kontynuowanie kursu. Dopiero koło godziny 17 wiatr okazał się być wystarczająco silny, by wznowić trening. Rozstawiliśmy się na plaży i przy pomocy małych, niegroźnych latawców treningowych próbowaliśmy wykorzystać zdobytą wcześniej wiedzę teoretyczną w praktyce.

W końcu przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie – szkolenie w wodzie! Instruktor był cały czas przy nas, dzięki czemu czułam się bezpiecznie. Musiałam jednak bardzo uważać, jeden niewłaściwy ruch mógł spowodować wybicie się bardzo wysoko ponad wodę. Uczyliśmy się różnych rzeczy, najfajniejsze było latanie nad woda, czyli tzw. body drag. Można było poczuć adrenalinę. Spędziliśmy tak około dwóch godzin. Jak na pierwszy raz, wystarczyło mi to w zupełności. Przyznam, że lekko zmarzłam pomimo pianki. Dla początkujących polecam korzystać z tej najgrubszej. Woda w Zatoce Puckiej nie jest najcieplejsza.

Całodzienne zmagania opłaciły się – udało mi się zdobyć pierwszy stopień!!! Kolejnym jest praktykowanie nabytych umiejętności, a następnie pływanie z deską. Jeszcze nie wiem, czy będę „latać” dalej, cieszę się jednak, że spróbowałam. Żadna choroba nie jest w stanie mnie powstrzymać przed odrobiną takiego szaleństwa.

Życzę Wam moi drodzy, abyście szli do przodu i nie oglądali się za siebie. Żyjcie teraźniejszością, korzystajcie z życia i wyznaczajcie sobie cele, do których możecie zmierzać. Mogą być to właśnie tego typu marzenia. Kiedyś sądziłam, że z moją dolegliwością oraz dodatkowo pękniętym dyskiem, przez który musiałam spędzić około roku w łóżku, nigdy nie uda mi się zrealizować mojego planu. Jak widać, nie dałam za wygraną i w końcu się udało! :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz