Opowiem Wam
o mojej kolejnej wspaniałej, ekstremalnej przygodzie. Zawsze marzyłam o tym,
aby spróbować kitesurfingu. W moim życiu doszło do wielu zawirowań, dlatego
miałam początkowo sporo oporów, żeby zrealizować swój ambitny plan. Wychodzę
jednak z założenia – „co się odwlecze, to nie uciecze” i po długim czasie
oczekiwania, wreszcie udało mi się spełnić jedno z moich największych marzeń!
Kitesurfing
nie jest co prawda tanią pasją, jednak zdecydowanie wartą spróbowania. W Polsce
istnieje kilka miejsc, w których można sprawdzić się w tym fantastycznym
sporcie. Ja wybrałam się ze znajomymi na Półwysep Helski, a konkretnie do
Chałup. Dla tak wielkiego śpiocha jak ja, pierwszym wyzwaniem było wstanie
przed 7 rano. Początkowo miałam pewne obawy, jednak całość zaczęła się dość
spokojnie – wprowadzeniem i teorią. Instruktor opowiedział nam o wietrze oraz
funkcjonowaniu i rodzajach latawca. Następnie próbowaliśmy w odpowiedni sposób
wzbić latawce w powietrze. Ich wielkość dobierano według wagi kursanta oraz
siły wiatru. Następnie mieliśmy przerwę w szkoleniu, którą wykorzystałam na
obiad. Powiem Wam, że nie tylko w moim ukochanym Sopocie, ale również na Helu jest sporo miejsc, gdzie można zjeść smaczną
rybkę.
Niestety
warunki pogodowe były mało sprzyjające i długo czekaliśmy na wiatr, który
umożliwiłby nam kontynuowanie kursu. Dopiero koło godziny 17 wiatr okazał się
być wystarczająco silny, by wznowić trening. Rozstawiliśmy się na plaży i przy
pomocy małych, niegroźnych latawców treningowych próbowaliśmy wykorzystać
zdobytą wcześniej wiedzę teoretyczną w praktyce.
W końcu
przyszedł czas na prawdziwe wyzwanie – szkolenie w wodzie! Instruktor był cały
czas przy nas, dzięki czemu czułam się bezpiecznie. Musiałam jednak bardzo
uważać, jeden niewłaściwy ruch mógł spowodować wybicie się bardzo wysoko ponad
wodę. Uczyliśmy się różnych rzeczy, najfajniejsze było latanie nad woda, czyli
tzw. body drag. Można było poczuć adrenalinę. Spędziliśmy tak około dwóch
godzin. Jak na pierwszy raz, wystarczyło mi to w zupełności. Przyznam, że lekko
zmarzłam pomimo pianki. Dla początkujących polecam korzystać z tej najgrubszej.
Woda w Zatoce Puckiej nie jest najcieplejsza.

Całodzienne
zmagania opłaciły się – udało mi się zdobyć pierwszy stopień!!! Kolejnym jest
praktykowanie nabytych umiejętności, a następnie pływanie z deską. Jeszcze nie
wiem, czy będę „latać” dalej, cieszę się jednak, że spróbowałam. Żadna choroba nie
jest w stanie mnie powstrzymać przed odrobiną takiego szaleństwa.
Życzę Wam
moi drodzy, abyście szli do przodu i nie oglądali się za siebie. Żyjcie
teraźniejszością, korzystajcie z życia i wyznaczajcie sobie cele, do których
możecie zmierzać. Mogą być to właśnie tego typu marzenia. Kiedyś sądziłam, że z
moją dolegliwością oraz dodatkowo pękniętym dyskiem, przez który musiałam
spędzić około roku w łóżku, nigdy nie uda mi się zrealizować mojego planu. Jak
widać, nie dałam za wygraną i w końcu się udało! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz