wtorek, 25 października 2016

Kolejny przystanek: Kenting


Kolejną przygodą na planie moich podróży było południe Tajwanu. Na chwilę zrezygnowałam ze swoich potrzeb pobycia sama ze sobą i postanowiłam pobyć trochę w stadzie. W końcu człowiek, jest istotą społeczną i potrzebuje innych, aby dobrze funkcjonować. Przynajmniej tak uczyli mnie na studiach z Psychologii.

Na Tajwanie pojechałam do hostelu dla surferów. Sama chętnie wzięłabym lekcję surfowania, ale niedawno przeszłam operację i na razie nie mogę sobie pozwolić na takie szaleństwa. Miałam za to do dyspozycji plażę, na której trenowałam jogę. Gdyby nie joga ciężko byłoby mi przetrwać  stratę tak wielu bliskich osób w ostatnim czasie.  Było to dla mnie ogromnym przeżyciem. Dzięki jodze nie potrzebowałam antydepresantów. Nie uciekłam również w różnego rodzaju używki. Joga wyciągnęła mnie ponadto z poważnych dolegliwości związanych z kręgosłupem. Miałam pęknięty dysk. W domu przeleżałam rok, w trakcie którego przeszłam dwie operacje na kręgosłup. Dzisiaj, właśnie dzięki jodze jestem w stanie robić dokładnie to samo, co dawniej.

W wolnym czasie skakałam również przez fale i pływałam. Woda miała dość ładny kolor, ale nie da się go porównać do tego, który mają wody na Filipiniach czy w Tajlandii. Te miejsca słyną z pięknych plaż i ich kolorytu. Moim celem nie była tym razem lazurowa woda, lecz chęć poznania kraju, który sąsiaduje z Chinami. Tamtejsi mieszkańcy charakteryzują się kompletnie odmienną kulturą od tej, którą mają „Western People”, czyli osoby białe. Wcześniej poznałam już nieco świat surferów, dzięki koledze, który uprawia kitesurfing w Polsce. Jednak w Polsce brak jest takiego w 100% wyspiarskiego lokalnego klimatu. To było dla mnie fantastyczne doświadczenie. Ludzie zajmujący się surfowaniem prowadzą specyficzny, beztroski sposób życia. Nie podejmują wielkich zawodowych wyzwań a ich życiowymi marzeniami są wielkie fale.  Wybierają ubrania wygodne – szorty, klapki oraz … tatuaże. Garnitur to dla nich jakiś niewygodny wynalazek.

Fantastycznym doświadczeniem było dla mnie obserwowanie jak młodzi ludzie stawiają swoje pierwsze kroki próbując pływać. Z ciekawości wybrałam się na lekcje surfowania, ale tylko w roli obserwatora. Po kursie wszyscy poszliśmy na wspólnego drinka, grupowe zdjęcia a następnie wyśmienitą kolację. Najbardziej smakowały mi muszle, ośmiorniczki i krewetki. Z dziwacznych rzeczy, tym razem jadłam skórę z ryby, która była twarda i jakoś zbytnio nie zachwyciła mnie swoim smakiem. Poznałam wielu lokalnych mieszkańców, których głównym językiem jest chiński. Rozmawiałam z nimi za pośrednictwem tłumaczy i używając słownika, chociaż czasami nawet język nie był potrzebny. Wystarczyło wznieść toast i uśmiechnąć się.


Jedną z najbardziej szalonych osób, które tam poznałam był 19-latek, który pracował z lokalnymi ludźmi w różnych krajach na farmach. Nie stronił od używek i parą korzystał z życia czerpiąc z niego pełnymi garściami, hedonista w czystej postaci. Miał dziewczynę, która jest nie mniej szalona od niego. Poznałam również osoby ze znanego mi już Vancouver oraz Colorado. Dla mnie był to fantastycznie spędzony czas, który był ciekawą integracją kulturową z osobami z innych krajów. Każda z tych osób ma inne doświadczenia oraz podejście do życia.


Uwielbiam odkrywać inne osobowości, poznawać świat, odległe kultury i zwyczaje. Dzięki temu mogę czerpać wiele dla siebie oraz dzielić się tym z Wami swoimi wrażeniami.





1 komentarz:

  1. TEN BLOG WINIEN BTĆ USUNIĘTY NIEE ZWIĄZANT Z TEMATEM ...TO JEST TYLKO
    TWORZENIE SOBIE PR-u ..jaki TO MA ZWIĄZEK ZE STROMIĄ -BRAK KONKRETÓW!
    HA ,HA -PRYSZCZ NA JĘZKU ! JA MAM PRYSZCZE NA POŚLADKACH !!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń